Strona startowa Ciekawostki => Opowiadania Masci Znaki na Głowie i nogach konie na rzez Choroby Budowa Sprzet Jezdiecki Zywienie Linki Szkolenie konia Dosiad Galeria Chody koni Jak nauczyc konika...?? Zachowania Końska mowa Środki pielęgnacij konia Ocena wieku Rośliny trujace
koniki.12@o2.pl
Windon
Metka
Monoceros
W podróż poslubną udalismy się na Mazury. Obcujac z naturą, mnostwo czasu spedzaliśmy wśrod koni. Pewnego dnia udaliśmy się do gospodarstwa, w którym własnie urodziła sie klaczka szlachetnej półkrwi. Jak sie póżniej okazało jej matka nie miała mleka, więc własciciele wydali na nią wyrok...rzeźnia! Slysząc to łzy naplynęły mi do oczu, nie mogłam patrzeć jak niewinne źrebię jest skazane na śmierć! Bez namysłu wziełam Marka na bok i postawiłam sprawe jasno, musimy wykupić od nich tego konika!!! Marek na poczatku myślał że żartuje, poniewaz dopiero co urodzone źrebie trzeba karmić butelka, ja jednak nie dawałam za wygraną i postawiłam na swoim. Odkupiliśmy źrebaka i czym przędzej przewiezliśmy ją do naszej skromnej stajni. anzwaliśmy ja Metka. Byla pieknej kasztanowe maści z czarną grzywą i ogonem. Miała 4 podpalane nogi i piekną gwiazdkę.
Praktycznie przeprowadziłam sie do stajni naszych koni, spałam w boksie obok Metki, aby w każdej chwili muc ja nakarmić. Mijały tygodnie, miesiące, klaczka rosła. Z radością muszę powiedzieć ze w tym czasie nasza rodzina powiekszyła sie nie tylko o Metke, ale rowniez o naszą mała córeczke Zosie. Bylismy naprawde szcześliwą rodzina.
Gdy Zosia miała 2 latka, nawet sprawnie chodziła. Pozwalalismy jej bawić się koło końskiego pastwiska. I tak pewnego dnia, obserwujac corke przez okno, zauwazyłam, ze w kierunku Zosii biegnie wsciekły pies sąsiadów!!! Przerażona wybiegłam z domu by ratować dziecko, ale nie byłam w stanie dobiec do niej przed psem!!! Konie zaczeły rzeć, Maried stawał dęba, natomiast Metka z calych sił rozpedziła sie w ogrodzonym pastwisku, przeskoczyła drągi i ruszyła na pomoc mojej córce. Zaczęła stawac dęba nad psem, robiła baranki i gryzła go. Widzac to wbiłam się w ziemie, byłam taka szcześliwa, że uratowała Zosie!!! Dzielna klacz nie odpuszczała i pogoniła chen daleko złego wilczura. Uradowana wróciła do mnie po kostkę cukru. Zosii nic sie na szczescie nie stalo, miała tylko małe zadrapania, natomiast Metka według mnie zasługuje na medal.
Dzisiaj mamy juz ładna hodowle uratowanych koni z transportu śmierci. Metka doczekała sie potomstwa, pieknego ogierka Start i klaczki Meta. Nie wyobrażam sobiezycia bez koni, no i oczywiscie bez mojej córeczki, natomist mój mąż jest cały szcześliwy, że wykupiliśmy wtedy nowo narodzoną Metke.
Przyjechał autobus. Eska z pomocą mamy, w lazła do autobusu. Gdy tylko drzwi pojazdu zamknęły się dzieci zaczęły ją przezywać. - Eska kiedy twoja mama będzie miała dość forsy by CI tą operacje zrobić? Widać masz tak biedną rodzinę że wstyd z taką osobą do klasy chodzić. - Ty tam chcesz się napić?- powiedział jeden chłopak rzucając w nią pustą butelką. - Hej wy tam, Michael, Meriva, przestańcie!- krzyknęła Mona jedyna przyjaciółka poszkodowanej. Eska siadła obok niej w ostatnim rzędzie. - Idioci...Eska dlaczego się nie bronisz?- przytaknęła Mona. - Wiesz...eee...trudno się bronić jak oni....oni...mają racje. Zawsze ją mięli. Jestem kaleką i nic na to nie poradzę. - To nie tak! Uwierz w siebie. Kiedyś na pewno będziecie mieć tyle pieniędzy że twoja mama zapłaci za operacje. Nie masz dalszej rodziny? Cioci, wuja... - Nie wiem. Mama nic o nich nie wspomina. - Hmmm...Nie warto jej zapytać. - Wiesz ja nie wiem...wole nie poruszać takich tematów- burknęła Eska. - Och, głodno mi. Nie jadłam śniadania. - Trzeba było tak od razu! Mam dzisiaj dwie kanapki...chcesz? - Nie no...nie trzeba. - Bierz!- Powiedziała natarczywie Mona wpychają jej kanapkę w ręce. - Dzięki bardzo- Dziewczyna uśmiechnęła się i zaczęła jeść kanapkę. - Z szynką?- spytała Eska. - Z szynką , serem i awokado. Na takiej rozmowie spędziły czas w autobusie. Jeszcze poruszyły kilka tematów: Konie, mistyka i co było na zadanie. Ten ostatni temat najbardziej poruszył Eske. - O kurcze! Nie zrobiłam zadania z przyrody. Ups...Starcowa mnie zabije...
Halina Starzec była ich przyrodniczką. Była miła, ale jak wpadła w furie to nie było na nią sposobu. - Wysiadać! Byle szybko!- krzyczał kierowca. Mina pomogła wysiąść Esce i poszły do szatni. W szatni jak zwykle hałas i huk. Wszyscy się pchają. - Nasze dziewczęta oczywiście na końcu! HaHaHa!- woła jeden z uczniów. - Uważaj sobie Konsto!- krzyknęła Mona. - Naprawdę uważaj. Pani Mona cię zje!- powiedziała z szyderczym uśmiechem Meriva, na co wszyscy wybuchnęły śmiechem. - Ruszać się! Ruszać! Bez gadania!- wrzeszczała szatniarka. Jak już wszyscy wyszli, Mona stanęła i wyjęła plan lekcji na piątek. - Och dzisiaj mamy tylko cztery lekcje- powiedziała z zadowoleniem Mona. - Chodźmy zobaczyć może mamy jakieś zastępstwa...a jakie dzisiaj lekcje mamy?- spytała Eska - Przyroda, polski, polski....polski. Nieeeee! Nienawidzę polaka!- wrzasnęła Mona - Hehe.. - Patrz- mówi Mona do Eski- dzisiaj w takim razie mamy tylko jedną lekcje bo Szlagowa jest chora...idziemy do domciu. - Jeeeest!- Wrzasnęły obie. - W której sali mamy przyrde?- spytała Eska - Sala nr...16 - Chodźmy za chwilkę będzie dzwonek. I pobiegły. Za nie całe 30 sekund były już w sali. Rozpakowały się i czekały na sygnał rozpoczęcia lekcji. - Miał, miał...- rozległo się. - Co to było?- pytali uczniowie...-co? - Ej, no sorry ale on beze mnie robił kupki w domu...nie wygadanie mnie?- sytała Krystin... - Nie...-odpowiedzieli wszyscy. Jak Pani weszła to Meriva od razu wyskoczyła z nową wiadomością. - Proszę pani, proszę pani!- wyrywała się z palcem uniesionym do góry. - Cisza! Tak Meriva? - Bo Krystin przyniosła do szkoły wściekłego kota! - On nie jest wściekły!- zaprzeczyła Krystin. - Nie? Przecież widziałam jaką miał na pysku pianę! - Nie miał żadnej piany! - Och, i znowu nam zejdzie cała lekcja- powiedziała cicho Mina do Eski, nie odrywając oczu od sprzeczki. - Ciesz się! Przynajmniej może zadania sprawdzać nie będzie- odpowiedziała Eska równie cicho. - Hej wy tam, co wy robicie?- dobiegł do nich głos nauczyciela. - Nic proszę pani- odpowiedziały chórem I tak im zeszła cała lekcja. Nagle rozległ się dzwonek. Wszysty uradowani spakowali torby i wybiegli z sali.
W szatni nie było takiego hałasu, bo chyba tylko jedna klasa skończyła po jednej godzinie. - Ja nie jadę busem... - Dlaczego- spytała Mona - Idę grać w piłkę nożną... - Coś ty nie dasz rady! - No to pójde sobie popatrzeć- odparła Eska - Aha...No to cześć, pa - Pa- przegnała ją Eska Eska poszła dalej, przez park przed szkołą i na boisko. Siadła na trybunach i patrzyła się jak dzieci grają. - Hej ty...grasz?! - To pytanie było do mnie?!- spytała Eska. - Tak do ciebie! - A kot mówi? - Patrz w dół! Stał tam Michael i reszta drużyny. - Nie - Boisz się?! - Nie- odparła Eska. - To chodź - Okey... - Dobra będziesz na bramce- powiedział kapitan drużyny piłkarskiej. - Ale przecież ja jestem bramkarzem...- sprzeciwił się Hors - Nie odstąpisz miejsca na kilka minut takiej pięknej dziewczynie?- zapytał, puszczając do niego oko. - Dobrze ale na chwilkę... - No, tylko na chwilkę- przyznała dziewczyna. Zaczęło się. Maciek podał do Michela Michael do Merivy...itd. Długo Eska nie uczestniczyła w meczu, bo stała na bramce gdzie ogóle piłka nie podlatywała. Nagle Derko z przeciwnej drużyny biegnie z piłka w jej stronę...I bum! Moc wykopania piłki była tak wielka, że powaliła poszkodowaną na zimny beton. - Ałaaaa...- Krzyknęła Eska - Mówiłem że to nie dla Ciebie mięczaku!- zawołał Michael. Eska poszła bez słowa. Słyszała za swoimi plecami głośne śmiechy, wyzywki, żarty z jej osoby...
Ta noga jej strasznie przeszkadza. Nie może grać w piłkę, bawić się, skakać...nic. Wzięła plecak, worek i poszła do domu. Idąc przez ulice pamiętała o oglądnięciu się. Jest strasznie głodna. Ciekawe czy mama dała jej kilka dolarów...Fajnie! Ma 10$. Chciała iść do sklepu i kupić picie. Ale w oddali zobaczyła...namiot cyrkowy a na nim napis MAGICZNE ZWIERZĘTA. Podeszła tam. Na kasie pisało BILETY, KAŻDO RAZOWO 3$. Eska kupiła bilet i wchodząc do namiotu, usłyszała rozmowę pewnych studentek. - Ale idiotyzm, ja nie mogę... - Racja to racja... Eska nie rozumiała o co im chodzi i pomału po kładce, weszła do namiotu. A tam: węże z poprzypinanymi głowami ludzi, konie w paski, psy z zębami do podłogi...Tak oglądając, usłyszała przyjazne chrapanie konika. Weszła do korytarzu, zatytułowanego JEDNOROŻCE. A tam, piękne konie z plastikowymi rogami. Ale nie wszystkie takie piękne...Na końcu stała brudna, zakrwawiona w niektórych miejscach klacz. Eska weszła do boksu i podała jej garstkę siana. Klacz zjadła sionko ze smakiem. Nagle, ku przerażeniu Eski, przed boksem stanął najwidoczniej pijany człowiek. - Ty młody co ty tam robisz?- spytał, chwiejąc się. - Ja...ja jestem dziewczyną i...i daje tej klaczce sianka. - A co? Zapłaciłeś za to siano? - Wyglądała na głodną, myślałam... - Daj spokój, Kornello...- do rozmowy włączył się dyrektor- I tak za chwile ci tego konia oddam. - Nie, kupiłeś go- zaprzeczył Kornello. - Nie wiedziałem że będzie w takim stanie!- krzyknął. - Masz mi dać to 20$ bo inaczej przerobie ją na kiełbasę! - To se ją przerób draniu!- wrzasnął dyrektor. - Dobrze... - Ja zapłacę- powiedziała Eska. - Zapłacisz?- spytał Kornello. - Tak, ale nie mam teraz pieniędzy. Mogę dać dzisiaj jedynie zaliczkę 7$. - 10$ i jesteśmy kwita. - Nie mam 10$. Chociaż poszukam. Eska podeszła do swego plecaka otworzyła go i szukała 3$ - 1$ mam...2$mam....i 3$...teraz mam 10$. - Dawaj- popie szył Kornello. - Już. Eska dała Kornellowi 10$ zaliczki. Ale nie mogła dalej iść. Gdy wychodziła z namiotu, potknęła się i spadła jej szyna. Nie umie przecież jej zakładać. - Podwiozę cię do domu jeśli chcesz- przytaknął dyrektor, którego zwabił huk jaki wywołała Eska. - Dziękuje z chęcią skorzystam... - Chodź ze mną, podeprzyj się. Eska weszła do samochodu dyrektora. Jechali tak z 15min. Na progu domu stała matka Eski. Podbiegła on do samochodu. - Jak że ja Panu dziękuje. Ale...kim pan jest?- dodała marszcząc brwi. - Pani córka poszła do mojego namiotu pooglądać magiczne zwierzęta. Wie Pani ten namiot na Zarabiu...taki czerwony... - Aha, aha...jeszcze raz Panu dziękuje. Wstąpi Pan na jakąś kawkę lub herbatkę? - Nie dziękuje. - Eska wysiądź z samochodu Pana...eee... - Jawornicza - Jawornicza- powtórzyła mama. - Do widzenia- powiedziała Eska. - Pa- odrzekł Jawornicz. I odjechał. Mama i Eska poszły do ogrodu. Siadły na altance, i mama zaczęła rozmowę: - Jak tam w szkole? - Wszystko dobrze...- odpowiedziała Eska. - Wiesz jak się martwiłam! Trzeba było zadzwonić! - Wiem, przepraszam. - A co było w tym cyrku? - No takie różne...wiesz co mamo a co byś zrobiła jak bym kupiła...eee...kucyka- spytała. - Wiesz różnie w tej sytuacji...mamy mało pieniędzy....a mamy stajnie...no nie wiem...ale to by było twoje ostatnie życzenie. - Bo ja dałam już zaliczkę... - Kupiłaś...kupiłaś...konie! - Nie kupiłam kucyka... - Ile mam zapłacić? - 10$ - Och to jeszcze...chodźmy do domu...już późno... - Aha... A więc poszły...mama poszła się położyć po trudnym dniu a Eska nie spała. Poszła się czegoś napić. Gdy szła zobaczyła coś, co odwróciło jej uwagę. W starym pudle, była książka o tytule UNICORN Eska porwała ją szybko i zapominając o piciu poszła do łóżka. Otworzyła książkę a na pierwszej stronie był piękny rysunek jednorożca. Czytała dalej: -Jednorożec, postacią podobny do konia z rogiem o tak wielkiej mocy. Ze względu na swą siłę, szybkość i odwagę jest nazywany istotą boską. Jednorożca może złapać tylko dziewica o czystym sercu.... Czytając tak powoli zasypiała...
I znów nastał nawy dzionek. Eska budząc się i przecierając oczy, zwaliła książkę na podłogę. Księga otworzyła się na stronie o tytule: A jednak... A jednak...dziwny rozdział. Eska i tak go zaczęła czytać.
Czasem w snach i przewidzeniach widzimy jednorożce. Ale czy można je zobaczyć w realnym życiu? Na to nikt nie odpowie, lecz wszystkie fakty historyczne głoszą że cudowne konie istniały. Niektóre malowidła człowieka pierwotnego przedstawiały jednorożce. Ludzie z plemienia Bonuhung mówili że widzieli niesamowite zwierze. Dzikie zwierze. Był to właśnie jednorożec. Możemy się zastanawiać czy one istnieją lub istniały. Nie pozostają tylko marzenia! - Och, jak ja nigdy w Toto- lotku nie wygrałam to wątpię czy kiedyś spotkam Jednorożca.... - Eska! Pora wstawać!- dobiegł głos mamy z jadalni. - Wstałam już! - krzyknęła. Eska wzięła kule, podparła się na nich i w piżamie poszła na śniadanie. Na śniadanie było to co zawsze. Kanapka z masłem i jajko na twardo. Mama Eski wybierała najtańszy i najsmaczniejszy chleb a jaka miały ze wsi od przyjaciółki . Za chwilkę ósma rano. Jadą po kucyka. Eska ubrała się, wsiadły do swojego samochodu i pojechały. Gdy tam dojechały była już przygotowana turbanka. Lecz w nocy się coś wydarzyło. Kornell jak znowu pijany, mało co nie zabił swego kucyka biczem. Cały zakrwawiony, leżał w swoim boksie a koło niego weterynarz. - Wyjdzie z tego. Tylko o niego dbać i nie bić go!- powiedział weterynarz po przesuchaniu i oglądnięciu klaczki. - Dziękuje za wizytę- powiedziała Eska. - 25$...kto jest opiekunem zwierzęcia... - One- powiedział Kornell - Dałam tylko zaliczkę! - No dobrze to ja dam to 25$...- powiedział Jawornicz. - Dziękuje i dowidzenia- pożegnał się lekarz. - No...wet zakleił ci te ranki proszę wstań. Kucyk o własnych siłach podniósł się na nogach. - Chodź, pomału...stępa- mówiła łagodnie Eska. Kucyk pomału ruszył przed siebie. Zaprowadzili go do turbanki. Kornell wyciąga rękę po pieniądze. - Proszę 10$- powiedziała mama, podając mu banknoty. - 20$ - Przecież mów syn dał panu zaliczkę! - Przez jeden dzień cena mogła podrosnąć.. - Ma pan- burknęła mama Eski. Eska i jej mama, weszły do samochodu i jechały przodem, gdyż kierowca turbanki Jack nie wiedział gdzie jechać. Jechali z 15 nim i dotarli. - Taki koń co spożywa? - Najlepiej trawę i owies, marchewke, jabłka i nic już nie potrzeba- oparł Jack. Eska wzięła kucyka i zaprowadziła ją do przegrody. - Ona jest chyba głodna... - To daj jej coś. - Ale co? - Trawy z ogródka, jutro jadę po owies. - Aha Eska poszła nazbierać trawy. Cieszyła się że ma konika... Nastał kolejny dzień...nasza bohaterka obudziła się dopiero o 10.00! Szybko się ubrała bo była umówiona z Moną. W pół śniadania przewal jej dzwonek. - Proszę jest otwarta! - Cześć Eska - Hej Mona, co tam? - Aaaa...wszystko okey, słyszałam że masz kuca, czy to prawda?- spytała Mona - Tak. - A jak się wabi? - Eee...Nie dałam mu jeszcze imienia... - Może coś razem wymyślimy? - Dobrze... - Hmmm...Już mam! Może Środa?- spytała koleżanka Eski. - Nie, mam fajniejsze Pełnia... - Dobre..., to twój kuc się Pełnia nazywa... - Tak - A pomóc ci w czymś? - Widzisz? Tam jest mydło, wiaderko z wodą i szczotki...możesz je przynieś? - Lecę- i pobiegła po wiaderko. - Wiesz weź mydło szczotkę i próbuj ją umyć...Ok? Ja pójdę bo owies, właśnie moja mama przywiozła. I pobiegła po owies. - Nie mamy pieniędzy na jedzenie twego konika za tyle jedzenia zapłaciła 100$ a to starczy na tydzień. Bez słowa idź zabawiaj Mone - Dobrz....- powstrzymała się... - O....Witaj Jack, dawno cię nie widziałam... Dobiegł Eske głos zza pleców. Eska obróciła się. - O! A to na pewno twoja córeczka Eris? - Eska- poprawiła go mama - Aha...podobno masz kucyka Eska... - Nio mam... - Mogę go zobaczyć? - Tak. - Gdzie jest? - Zaprowadzę pana Eska poszła do boksu gdzie stał kucyk. Jak pięknie wyglądał! Lśnił! - Mona, gratuluje! - Dzięki bardzo. - No nie jestem znawcą koni- zaczął Jack obejmując Pełnię- ale wydaje mi się ze te klacz jest w ciąży... - Jack, chodź tu szybko!- woła mama... - Oki ja idę...już 18...papapa- pożegnała się Mona - Cze!- Opowiedziała jej Eska. - Eeee...ja tez idę do domu zimno się robi...brrr...Pa Pełnia! Eska zmęczona całym dniem, buchnęła się na łóżko. Oglądnęła jeszcze zawody konne i poszła spać.
Kolejny dzeń...ale cóż, jej mamy nie ma bo znalazła prace. Eska ubrała się i poszła do kucyka. Ku jej zdziwieniu i przerażeniu, klaczka leżała...Była mało przytomna... Eska pobiegła do jadalni. Tam był telefon. Zadzwoniła do Mony... - Halo? - Dzień-dobry, jest Mona? - Tak już ją daje do telefonu... - Hej, hej, heeej! - Cześć przyjedź szybko!!! - Po co? - Przyjedź.. - Noo...dobra... - Aaa... Eska już się rozłączyła...Siedziała przy swojej klaczce... - Jestem, co się dzieje? - Moja klaka rodzi... - Łał...przyjmowałaś kiedyś koński poród? - Yyyy...nie... - Chodźmy po rękawiczki.... - Racja I pobiegły. Szperały po szufladach ale nigdzie nie mogły znaleźć rękawiczek... - Ihaaaaaaaaaaaaa!!!- dobiegł ich przeraźliwy głos... - Szybko!- powiedziały chórem.. Gdy biegły modliły się by nie przybiec za późno...przybiegły za późno... Po boksie chodził mały źrebaczek...a na środku leżała klaczka...zdechła klaczka... - Nie, nie, nie, nie, nie tylko nie to....żyjesz maleńka powiedz że ona żyje....Mona... - Wróciła twoja mama...chodźmy... - Idź i jej powiedz.... - Oki. Nagle źrebaczek...rósł, ale tak szybko jak nigdy...jest o wiele większy i już nawet można na niego wsiąść...Eska zrozumiała wszystko gdy zobaczyła jego Róg...To był jednorożec...na pewno... - Mona! Chodź tu szybko! - Tak? Jestem szybko....co to za koń? - To? Nie poznajesz to nasz źrebaczek! - Przecież on był mniej... - ...szy...wiem...ale to nie jest zwykły koń....to jednorożec! - Weź jednorożce nie istnieją... - No to popatrz na jego róg... - Wiesz ja idę do domu bo chyba mam zwidy...pa - Już? E nooo...No cześć...Ciekawe która jest godzina- mówiąc to do siebie patrzy na zegarek...- Już 18? Szybko czas leci...idę jednorożcu...
Znowu kolejny dzień...ferie...fajnie...Dzisiaj przychodzi do niej Mona na godzinkę...o dziewiątej...
Jest ósma...Eska ubrana, uczesana gotowa do życia...Poszła do konika by go przytulić i dać mu owies...ledwie doszła do progu domu a zobaczyła swój ogród....ale jaki piękny! Drzewa, kwiaty, sadzawka i rzeka....Ale JAK? - Koniku, jednoroziku, gdzie jesteś?- woła jednorożca... Zza wielkiej jabłoni wychodzi Jednorożec... - Wiesz czytałam o tobie...i tam piszą że najlepsze imię dla takiego rumaka to Ceros...Zgadzasz się Cerosku? Ceros potrząsnął głową - Ty mnie rozumiesz? Rumaczysko potrząsnęło łbem po raz drugi. - Super! -Nie góńcie mnie!- krzyczy Mona do bandy Michela... - Bo co?- krzczy pewien chłopak... - Jak nam powiesz co za konika ma Eska to cię nie będziemy gonić... - On nie ma konia! On ma jednorożca... - Cooo?! - Znaczy...on nie ma jednorożca... - I tak powiemy że ma- postanowił Michael... - Zarobimy kupę forsy.... - Tylko takiemu doprawić róg co nie? -Dzień-dobry- powitał Michael przewodniczącego reportera gazety CIEKAWOSTKI NA DZIEN-DOBRY - Witam. - Ile nam pan da kasy jeżeli pokażemy panu zdjęcia jednorożca? - Ile chcecie... - 1.000.000$? - Może być... - Jutro je przyniesiemy! Albo nawet dziś... I gromada wyszła z pokoju... Phi! Jednorożec też mi cos...- powiedział reporter... -Powiedziałaś?! Jak mogłaś?!- denerwuje się Eska...- I co?! - Jadą tu.. - Musimy go gdzieś schować... - No... - Tylko gdzie?! - W stajni...w schowku na jedzenie.... - OK... - Szybko... Wzięły konika i zaprowadziły go do schowka... - Ale tu nie ma klamki...on sobie może otworzyć.... - Chodźmy.. Wyszły z stajni...Jak były na polu, na rowerach przyjechało 6 osób... - Gdzie masz tego konia?! - Nigdzie?!- odparła Eska. - Jak nigdzie?! - Przylać ci?!- dodała Meriva... - Nie wiesz nie skorzystam!!!- krzyknęła Eska Nagle za krzewów wyskoczył Cero...Wierzgnął , stanął dęba i kopnął Michaela... - Ał...Jednorożec!?- Robicie zdjęcia!!! - Nie! Ceros uciekaj!!! Sio, galopem!!! - Dzięki za pokazanie konia...cześć...ogromne dzięki... - Spadajcie! - No i co teraz? - Leć do biedronki!- odrzekła Mona - Mona... - Żartowałam... - No to musze gdzieś z nim uciekać! Pójdziemy na skałki... - Coś ty! Tam jest niebezpiecznie... - Nie jadę tam... - Ale... Eska wzięła krzesło, stanęła na nim i wgramoliła się na jednorożca. Rumak od razu zagalopował...Galop ten był miękki ale szybki...Galopowali przez góry...stanęli na polanie... -Jak to? Moja córka pojechała na skałki? Idź wezmę twój rower...zadzwoń na policje!!! - Dobrze proszę pani... Po chwili przyjechał wóz policyjny i strażnik Goweer. - Panie Goweer! Tam na skałki! - Jadę! Gdy policjant dojechał, nie mógł dalej jechać. Potrzebne były konie! Podszedł do wozu patrolowego, wyciągnął nadajnik, i powiedział: - K9, K9...Słyszysz mnie! - Tak J6, tak J6- odpowiedział mu głos w głośniku... - Przyślijcie najwięcej koni jak się da...i wsparcie... - Już się robi... Po około 30min wszystko było gotowe...konie i grupa poszukiwawcza... - Pozwólcie mi jechać...proszę...jestem jej jedyną przyjaciółką....mnie posłucha... - Dobrze, weź tego kucyka... - Aha. Jechali tak długo ok. 2 godzin aż dotarli do lasu przed skałkami... - Widzę go!- powiedział Goweer z nad lornetki... - Szybko... Eska też zdążyła ich zauważyć...tylko to jest problem ze nie miała gdzie uciec... Stanęła po środku i czekała na reakcje Cerosa. Ziemia zadudniła od uderzeń końskich kopyt...Są w potrzasku... Około 20 koni razem wgalopowało na skałki... - Eska zostań tam!- krzyknął Goweer. Niespodziewanie Cerosik staną dęba...I puścił się cwałem. Nie wiedziała co ma robić....czy go zatrzymać czy dać mu wolną drogę ...Poszedł! Piękny cwał z podniesionymi nogami i dumnie wyciągniętym łbem. Wielka biała długa grzywa powiewała jej przed oczami...aby tylko się uczymać...nie spaść...lecz ten bieg był tak silny...tak miękki....Hop! Nawet nie wiedziała że jej piękny rumak, skoczył przepaść o szerokość 15m...Jeszcze chwilkę kłusował...i zatrzymał się. Zamkną oczy i położył się aby ona mogła zejść...Nagle cos zawirowało...Jednorożec dotknął swym rogiem jej nogi...Poczuła dziwne mrowienie...Ból który ją prześladował nagle...prysł...znikł...ale czegoś jeszcze nie było...Cerosa...legendarnego Monoceros...tylko na trawie leżał jego szpiczasty róg, róg który odnowił jej życie...